Nekropolis

Nekropolie, cmentarze - to miejsce grzebania zmarłych, które pełni szczególną funkcję.  J. Kolbuszewski w swojej książce pt. Cmentarze pisze:[…] cmentarz jest „tekstem kultury”, daje więc nie tylko świadectwo ludzkich losów ( bo każdy grób jest przecież jakąś informacją o pochowanym w nim człowieku), ale także obrazuje znamienny dla danego czasu stosunek do śmierci, a zatem również i stosunek do życia.
Pochówki oraz przedmioty towarzyszące zmarłym świadczą o wierzeniach oraz kunszcie ówczesnych rzemieślników. Cmentarz pozwala poznać różne sfery kultury użytkującej go wspólnoty, a odmienne w różnych czasach i kulturach formy grzebania zmarłych odczytywane mogą być jako świadectwa eschatologii.
Do niedawna śmierć była czymś naturalnym, nie napawała grozą i lękiem. Obecnie śmierć jest tematem tabu, tak jakby w ogóle nie istniała, a przecież wszystko wciąż umiera. Wypieramy jednak tę prawdę ze społecznej świadomości i tym samym tracimy kontakt z samą ideą śmierci, która zawiera w sobie wiele pożytecznych wskazówek, w tym - jak żyć.

W tej jeziornej krainie znajdziemy wiele miejsc skłaniających do zadumy, które przypominają o tych, którzy już odeszli. Często są to nekropolie zabytkowe, jedne większe, inne małe i zapomniane.
Zapomniane? Tak. Wiele jest zapomnianych, porzuconych.

W warmińsko-mazurskim jest ich, z grubsza licząc, około tysiąca; w kraju może nawet kilkanaście tysięcy, takich dziwnych, porośniętych przeważnie gęstymi zaroślami miejsc, w których spotkać możemy nie tyle pamiątki dawnej wieloetnicznej społeczności Rzeczpospolitej, ale konkretnych jej członków. Jak to się mówi, świętej pamięci.
Stan cmentarzy prawosławnych, ewangelickich, żydowskich pokazuje, że „święta pamięć” bywa krótka i niewdzięczna: kilkudziesięcioletnie zarośla, zdewastowane, rozkradzione nagrobki, sterty śmieci, ślady po pijackich posiedzeniach…

Tak, tutaj wielokulturowość znajdziemy przede wszystkim w ... krzakach.
Nasze pojezierze to ewidentne pogranicze, czy to ze względu na obecne lub dawne granice, czy to poprzez faktyczne zjawisko zamieszkiwania przez społeczności mieszane narodowościowo i religijnie. Historyczny walec, jaki przetoczył się w I połowie XX wieku oraz powojenne bardziej „pokojowe” procesy asymilacyjne sprawiły, że społeczności mniejszościowe niemal zaniknęły, a ich miejsca pochówku, podobnie jak, w wielu przypadkach, świątynie, pozostawione zostały bez opieki. W  miastach – o ile nie zostały zamienione na parki lub zabudowane – często zachowały się, mimo względnego zaniedbania, w niezłym stanie. Gorzej wygląda sytuacja cmentarzy wiejskich czy małomiasteczkowych. Kilkaset małych miasteczek, dziś często zdegradowanych do tzw. osad, zamieszkiwanych było do lat II wojny przez społeczności żydowskie. Niemal każde z nich posiadało co najmniej jeden cmentarz. Największe zniszczenia powstały oczywiście w czasie „nazistowskim”, kiedy to kirkuty były planowo dewastowane, a zabierane z nich macewy używano jako budulec. Do dziś kamienne nagrobki, ułożone często inskrypcjami do góry, znaleźć moglibyśmy w wielu miejscach jako elementy murków, schodków, fundamentów . Brukowano nimi drogi i place. W co najmniej kilku miejscach na szkolnych boiskach biegają po nich dzieci.

Nie wszystkie jednak żydowskie cmentarze zostały w podobny sposób zdewastowane lub zabudowane. Na wielu zachowało się po kilkadziesiąt, czasem nawet kilkaset macew. Tylko nieliczne jednak są ogrodzone i względne zadbane. Więcej jest chyba porośniętych krzakami i zasypanych stertami śmieci.

Na Warmii, Mazurach, podobnie wyglądają setki wiejskich cmentarzy „poniemieckich”. Po wysiedleniu dawnych mieszkańców nowi gospodarze, głównie wysiedleńcy z Kresów, wprowadziwszy się do solidnych, ceglanych domostw, nie bardzo mieli ochotę opiekować się miejscami pochówku ich budowniczych. Pamięć wojennych krzywd, a w późniejszym okresie również lęki przed „powrotem Niemca” (podsycane przez ziomkowskie demony znane pod nazwiskami Hupka i Czaja a obecnie Steinbach), można było wyładować na kamiennych stelach z napisami w gotyckiej czcionce. A przy okazji za cmentarnym murem odnaleziono źródło darmowego, wysokiej klasy budulca. Na bazie niejednego neogotyckiego nagrobka powstała pewnie podmurówka do chlewika, albo… nowy nagrobek.

Na przeciwległych krańcach Polski, głównie na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu, na obrzeżach wiosek, lub w miejscu wsi już nieistniejących znajdziemy nekropolie prawosławne i grekokatolickie, pozostawione bez opieki po wysiedleniu w latach 1944-47 mieszkających tam Ukraińców. Tu również dochodziły do głosu podobne procesy – brak chęci i środków do opieki nad „obcym” cmentarzem, nakładające się na wandalizm umotywowany czy to poczuciem historycznych krzywd czy to zwykłą głupotą. Często używanym usprawiedliwieniem bywa fakt, że podobnie, a nawet gorzej, działo się na dawnych terenach wschodnich Rzeczpospolitej, między innymi z polskimi cmentarzami.

Karol Narocz tak pisze o zapomnianych cmentarzach.
[…] Kiedyś oceniałem? Na własny użytek. Dziś staram się zrozumieć i wytłumaczyć sobie. Rozumiem, że ktoś nie może tego dnia być ze swoimi bliskimi, bo jest bardzo daleko, bo jest chory, bo tak po prostu wyszło. Ale jest też proza takiej nieobecności: nie ma po prostu już nikogo kto mógłby być!
Dlaczego? Bo wszyscy są już w grobie! Równie dobrze ktoś by mógł powiedzieć tak o naszych mogiłach na naszych dawnych Kresach Wschodnich: wyjechali!... porzucili!... zapomnieli!... Możliwe, że i tam ktoś nas tak postrzega. Wyroki dziejowe sprawiły, że każdy z nas jest tu! Niekoniecznie tam gdzie groby bliskich, jedni z wyboru inni z konieczności.
Tak, upadające mogiły przygniatają mnie swoją tragedią. Tak czy siak, ale jest to skutek pewnego zapomnienia. Bo kto ma pamiętać? Smutno jest patrzeć na zgniły krzyż, obalony pomnik, popękanego Jezusa na krzyżu, skorodowaną tabliczkę, zamazane litery, bezpowrotnie wyblakłą fotografię na porcelanie...
Tego świata nie da się reanimować. Co z tego, że podniosę na cmentarzu krzyż? Co zmienię? Nic! Nie mogę rozklejać się nad każdym utrąconym aniołkiem czy skradzioną płytą. Myślę o tym, ale potem odjeżdżam i wracam do swego świata. Świata żywych.
Zastanawiam się, jak to będzie ze mną? Tak, kiedy zapomną? Kto ostatni będzie umiał wymienić choć moje imię i nazwisko? Sam na własnym drzewie genealogicznym stawiam znaki zapytania. Stoją nie tylko w miejscu dat, ale imion, nazwisk. To intrygujące - owo poszukiwanie kolejnych kart i ich odsłanianie.

Spróbujemy odnaleźć i wpisać w mapę te miejsca tak sobie bliskie, tak odległych sobie ludzi. Odwiedzając te miejsca pamiętajmy, że jest to ziemia święta, a osobom tam spoczywającym należy się szacunek.

 Tam gdzie człowiek nie nauczy się żyć z drugim po dobroci, tam dopiero śmierć jest momentem ich pojednania.

Nekropolis (grec. - miasto umarłych)